czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 1

                Obudziła się w zalanym ciemnością pomieszczeniu. Czuła wilgoć i stęchliznę. W przestrzeni dookoła niej panowała głucha cisza. Nie wiedziała, skąd się tam wzięła. Nic ją nie bolało, lecz czuła się nieswojo. Nie były to jej klimaty. Mrużyła nieprzyzwyczajone oczy do ciemności. Próbowała coś dojrzeć, lecz próby okazały się daremne, ciemność była zbyt gęsta. Była przywiązana do krzesła. Jej ręce spoczywały na podłokietnikach drewnianego krzesła, przywiązane grubą liną na nadgarstkach. Jej nogi także nie mogły się ruszyć. Mocno ściśnięte liny drażniły jej skórę, lecz nie przeszkadzało jej to w zupełności. Zastanawiało ją bardziej, co tutaj robi? Czego od niej chcą? Nie mogła sobie nic przypomnieć z ostatniego dnia. Choć jest pewna jednego - zemdlała. Tak, to oczywiste, skoro nic nie pamięta. A na pewno nie brała żadnych lekarstw czy pigułek. Pije tylko sprawdzoną wodę, a nic nie jadła od trzech dni. Nie raz znajdowała się w takich miejscach, w takich pozycjach. Doskonale wiedziała jak się wyswobodzić. Choć woli poczekać. Jest bardzo ciekawa, czego od niej chcą, a w ogóle, co ma do stracenia? Uwielbia ryzyko, to jej całe życie.
                Jej rozmyślanie przerwało ostre światło reflektorów. Jeszcze bardziej drażniły jej oczy niż ciemność. Umieszczone były bardzo wysoko, przed nią. Przymrużyła oczy, prawie je zamknęła. Lekko przekręciła głowę i marudziła pod nosem. I tak nic nie widziała, więc nie zmieniło to jej sytuacji.
                - Witaj, Aleksandro - odezwał się niespodziewanie męski głos. - Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Mamy dla ciebie... Och, możecie wyłączyć te reflektory?! - wrzasnął, a w jednej chwili zapaliły się niewielkie lampki w kątach pokoju.
                Dziewczyna bardzo dokładnie się rozejrzała. Teraz wszystko idealnie widziała, choć przed jej oczami wciąż była lekka mgiełka. Pokój był zrobiony z wielkich, czarnych cegieł. Nie miały one tynku, więc było widać ich ułożenie. Pomieszczenie było wysokie. Na syficie wisiały dwa ogromne reflektory, lecz tym razem wyłączone. Oprócz jej krzesełka, w pokoiku nie znajdowały się żadne inne meble. Ujrzała tam także mężczyznę. Był ubrany w czarny garnitur. Siwe włosy bezwładnie opadały mu na czoło, a w brązowych oczach ujrzała przejęcie. Stał sztywno, prawie na baczność. Spojrzała na niego krzywo i uniosła wysoko brwi.
                - Jak już mówiłem, pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Mamy dla ciebie propozycję, która może odmienić twoje życie - oznajmił bardzo poważnie.
                - Czekaj, czekaj, czekaj. Możesz mi najpierw powiedzieć, gdzie ja, do licha, jestem?! - zapytała z wrogo nastawioną miną.
                - Och... Kto ją związał?! Przecież ona nie jest więźniem! - odwrócił głowę.
                W jednej chwili koło dziewczyny znalazł się młody chłopak ze scyzorykiem. Szybko i sprawnie przeciął liny, po czym zniknął za mężczyzną.
                Dziewczyna nie pytając wstała i otarła nadgarstki. Choć wiele razy była w takiej sytuacji, to nie przyzwyczaiła się do tego. Zaplotła ręce na klatce piersiowej i patrzyła oczekująco.
                - Jesteś w Klasztorze Zakonu Świętego Krzyża.
                - Zaraz, a to nie wy wybieracie tych powołanych?
                - Właśnie tak. Jak wiesz, w naszych czasach coraz mniej ludzi nadaje się na powołanego. Oni sami zaś umierają. Chcę... - brutalnie mu przerwano.
                - Czy to nie jest przypadkiem Aleksandra Kolińska?! - wykrzyknął zafascynowany nowy mężczyzna, który pojawił się w pomieszczeniu.
                - Chyba Aleksandra Visserius - poprawiła mężczyznę nieprzyjemnym, lodowatym tonem.
                - Ach, no tak. Zapomniałem. Bardzo panią przepraszam - zląkł się mężczyzna.
                Aleksandra spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. Zanim coś powiedziała obejrzała go od góry do dołu. Nic nadzwyczajnego. Krótkie, brąz włosy, niebieskie oczy, małe usta, nieco niższy od niej.
                - Bardzo mi się podobało jak walczyłaś z naszymi ludźmi. Pewnie tego nie pamiętasz, lecz ja wszystko widziałem. Otoczyli cię dookoła, atakowali na raz, a ty i tak przegrałaś po jakiejś jakiś piętnastu minutach zaciętej walki. Wszyscy wyszli z tego z jakimiś złamaniami. Wygrałabyś, gdyby nie to, że akurat jeden z naszych rozpylił gaz usypiający. Ale takiej niezwykłej kobiecie jak ty, na pewno nic poważnego się nie stało - zaśmiał się serdecznie, lecz spojrzenie dziewczyny ani na moment się nie zmieniło.
                - Aha, czyli napadliście mnie, tak? Wiecie, że miałam prawo was zabić. W sumie to nawet teraz to mogę zrobić.
                - Och! Dacie mi wreszcie dokończyć?! - krzyknął mężczyzna w siwych włosach. - Aleksandro, wezwaliśmy cię tutaj, ponieważ uznaliśmy, iż jesteś najodpowiedniejszą osobą. Chcemy abyś została powołaną. Masz ogromną siłę, odwagę, jesteś uczciwa. Jestem pewny, że możemy obdarować cię zaufaniem - oznajmił szybko.
                - Hm... Miałabym chodzić po świecie i szukać jakiegoś chłopaka, aby przepowiednia się nie sprawdziła? - głaskała brodę. - W sumie, czemu nie? I tak chodzę po całej Europie. Nie mam nic do roboty, więc może być. Tylko jeden warunek. Nie składam żadnej przysięgi, jasne?
                - Oczywiście, spodziewaliśmy się tego. Twoje kontakty z Bogiem nie są w najlepszym stanie - odezwał się siwy mężczyzna.
                - Dobra, no to sprawa załatwiona. Tylko, co ja mam zrobić, gdy znajdę tego chłopaka?
                - Przyprowadzisz go tutaj, jasne? Nasz klasztor leży w Amazonii. W samym jego sercu. Jestem przekonany, że bez problemu nas znajdziesz.
                - Czyli jestem w Ameryce?! - nie dowierzała.
                - Tak, ale mamy bardzo szybkie środki transportu. Chcesz przez jakiś czas tutaj zostać? - zapytał młodszy.
                - W sumie to... Nie - odpowiedziała stanowczo i obojętnie po namyśle. - Mam swoje sprawy w Europie, które nie mogą zwlekać.
                - Może jest ci potrzebne jakieś wyposażenie? - zapytał troskliwie straszy.
                - Nie, dziękuję. Nie przyjmuję podarków od obcych. Skąd mam wiedzieć czy nie dacie mi czegoś trującego? W moim zawodzie to jest w zupełności możliwe.
                - Ależ oczywiście, ale nie zapominaj, że to jest klasztor. Nie możemy ci nic zrobić. Jesteśmy chrześcijanami.
                - Nie przekonuje mnie to - spojrzała na nich krzywo.
                - Słuchaj, rozumiemy, że jesteś buntownicza i w ogóle, ale to nie jest powód aby wyładowywać swoją złość na nas. My tylko chcemy ci pomóc. Wiemy doskonale, że bardzo wiele przeszłaś w życiu, ale nie możesz być do końca obrażona na ten świat - mówił troskliwie młodszy mężczyzna.
                - Nie zapominajcie, że to wy mi to zrobiliście! Musieliście wtrącać się w moje życie! - syknęła gniewnie.
                 - Musieliśmy...
                - Co musieliście?! Niszczyć mi całe życie, które się nigdy nie skończy?! - brutalnie przerwała. - Nie mam urazy do ludzi, lecz do was. Nie jestem obrażona na świat, lecz na was. I miejcie pewność, że nigdy wam tego nie wybaczę - powiedziała nieco spokojniej, lecz nadal bardzo zła.
                - Nie możesz po prostu odejść? - zapytał spokojnie młodszy, a oboje spojrzeli na niego jak na wariata.
                - Słuchaj, może nie mam najlepszych relacji z Bogiem, ale tego na pewno nie zrobię. Mam do niego nadal szacunek i nie mi jest dane o tym decydować. A w ogóle co ja tu robię? W Europie jest mnóstwo ludzi, którzy potrzebuję mojej pomocy. W tej chwili chcę być w moim pokoju, w Paryżu.
                - Oczywiście. Stań tutaj, zamknij oczy i pomyśl gdzie chcesz się znaleźć.
                Gdy Aleksandra otworzyła oczy znajdowała się w niewielkim pomieszczeniu o pomarańczowych, popękanych ścianach. Znajdowało się tam jedno, malutkie łóżko i szeroka szafa sięgająca sufitu. Siedziała na łóżku. Podeszła do szafy, a na jej bocznej ścianie wisiało ogromne zwierciadło, o dziwo jeszcze niestłuczone lub ukradzione.
                Ujrzała w nim młodą dziewczynę o wyglądzie lat dwudziestu. Piękne, granatowe oczy, różana cera i różowe usta. Lśniące, prawie białe włosy z pomarańczowymi końcówkami i grzywką. W niektórych miejscach zdarza się żółty kolor, który oddawał wrażenie płomieni. Pasemka nie była regularna, w niektórych miejscach było jej więcej, w niektórych mniej. Razem wyglądało to jak najprawdziwsze płomienie. Włosy były rozpuszczone i sięgały grubo poniżej łopatek.

                Szła przez pustą uliczkę w ciemną, choć księżycową noc. Nie było tam latarni, ale i tak wszystko widziała. Księżyc odbijał się w malutkich kałużach pomiędzy płytami nierównego chodnika. Z dachów budynków swobodnie spadały krople niedawnego deszczu. Cichutko uderzały o kamień i uciekały w najprzeróżniejsze strony. Od ścian wąskiej uliczki odbijało się echo spokojnie stawianych obcasów. Nie spieszyło jej się. Ręce spoczywały w kieszeniach czarnego płaszczu sięgającego ziemi. Miał on długie rękawy i ani jednego zapiętego guzika. Nagle zatrzymała się. Stała tak bez ruchu, gdy niespodziewanie zrobiła krok w bok. Przed nią pojawił się człowiek, który upadł na ziemię. Wstał. Spojrzał na nią ze wściekłością i pokazał białe zęby. Zacisnął dłonie, a jego ludzkie ciało przeobraziło się w okropną bestię. Był większy od niej. Miał czerwoną skórę i czarne kończyny. Każdy palec kończył się szarym kolcem.
                Spojrzała na niego obojętnie, nadal stała w swojej poprzedniej pozycji. Patrzyła mu prosto w oczy. Nikt by tego nie zniósł, nie zniósłby widoku pustych oczu demona. Demona, który pragnie jedynie krwi i śmierci. Niespodziewanie wyciągnęła rękę z kieszeni. Wycelowała w niego. Ten nawet nie zorientował się, kiedy przegrał. Stał bez życia, bez życia na ziemi. I znów ręka trafiła do kieszeni, ruszyła spokojnym krokiem. Gdy go ominęła, usłyszała jak pada na ziemię. Sztylet wpity w jego serce odesłał go tam, skąd przyszedł - na zawsze.
                Minęło 157 lat odkąd wybrali ją na powołaną. Jej życie nie zmieniło się od tamtej pory. Wciąż była tą dziewczyną o wyglądzie dwudziestolatki. Nowożytne ubrania zmieniła na czarny płaszcz, a pod spodem granatowa koszula. Nie był to zwyczajny, damski płaszcz z dwudziestego pierwszego wieku. Był to średniowieczny płaszcz łowcy. Nosiła czarne trampki na grubych obcasach i czarne legginsy. Z czasem na jej oczach pojawił się delikatny, niebieski makijaż. Nie było można go zmyć. Zawsze z biegiem lat coś się w niej zmieniało. Wciąż szukała chłopaka, choć nie tak zawzięcie jak inni. Szczerze mówiąc, to nie interesował ją. Miała swoje sprawy z demonami. 
Przejdź do: -Rozdział poprzedni: Zapowiedź -Rozdział następny: Rozdział 1. Powołana cz. 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz