czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 2

            Tej nocy zatrzymała się w jednym z kościołów. Tam otrzymała nocleg. A zaraz następnego dnia ruszyła dalej. Panował dżdżysty poranek, ale to i tak nie przeszkodziło jej w dalszej drodze. Była teraz w Polsce. Kolejny raz. Przeszła już całą Europę - wzdłuż i wszerz. Zwiedziła każdą stolicę danego państwa. Zabiła w nich miliony demonów, oswobadzając ludzi z ich rządów. Teraz szła w kierunku Gdańska. Stamtąd ma wyruszyć do Niemiec, Berlina.
                Do Gdańska doszła około godziny czternastej. Letnie słońce mocno przygrzewało. Nie było ani krzty wiaterku. W powietrzu czuła morze. Jego fale, spienioną wodę, nagrzany piasek. Nie miała chęci wchodzić na plażę. Przez ten jeden dzień miała zamiar chodzić pomiędzy budynkami, a w szczególności wąskimi uliczkami i ślepymi zaułkami. Żaden demon nie ujawniłby się w wielkim tłumie, ona także by ich nie zabiła przy tylu świadkach. Idąc chodnikami widziała jak ludzie na nią patrzą. Na pewno nie był to codzienny widok. Przechodząc koło nich czułą moc demonów, lecz cóż miała zrobić? Przecież nie wyciągnie noża przy ludziach i go nie zaatakuje. Oczywiście opętani cieszą się z jej pomocy, ale co mogą wiedzieć zwykli ludzie? Nic.
                Gdy znalazła się w ślepym zaułku, już miała wracać, gdy poczuła złą energię - demony. I to nie jeden. Pomału się obróciła. Stały tam trzy bestie, które całkowicie zagradzały jej drogę powrotną. Stała do nich bokiem, tylko głowa odwrócona była w ich stronę. Jeden z nich miał ogień w oczach, a połowa twarzy innego to czaszka. Cała trójka ruszyła na nią. Atakowali wszyscy na raz. Uderzali ją pięściami, kopali. Aleksandra dzielnie tamowała wszystkie uderzenia. W końcu znalazła czas i z rękawa płaszczu wydobyła sztylet, który trafił prosto w serce potwora o płonących oczach. Padł na ziemię i zniknął, niczym duch. Pozostali przybili ją do ściany i bili. Dziewczyna podskoczyła i obu uderzyła obcasami w brzuch. Upadli, w miejscu kopnięcia zaczęła lać się krew. Już przegrali, nie były to najmocniejsze demony. Aleksandra miała dwa wyjścia. Zostawić ich na męczarnie lub wbić noże w serca, aby odeszli do piekła. Była ona dobroduszna, więc wybrała opcję drugą. Ciała zniknęły, lecz krew nadal tworzyła ogromną kałużę.
                W trakcie wycierania noży usłyszała przeraźliwe krzyki mężczyzny. Bezzwłocznie udała się tam. Wybiegła na chodnik pełen ludzi i odpychała ich nawet nie przepraszając. Po paru metrach skręciła w boczną uliczkę, a następnie w ślepy zaułek. Było tam mnóstwo drzwi do mieszkań. Najwidoczniej gdzieś tutaj mężczyzna mieszkał i został zaatakowany. Ujrzała go skulonego w kącie, zakrywał rękami głowę. Od razu poczuła znienawidzoną energię. W stronę chłopaka zbliżał się demon we własnej postaci, najwidoczniej dopiero, co się przemienił. Jego łuskowata skóra była pokryta przeźroczystą mazią. Ogromne ręce zakończone długimi, na dziesięć centymetrów pazurami. Bez wątpienia był to Koneplij. Bezlitosny demon, który zabijał wszystko, co żyje, nie tylko ludzi.
Szła w ich stronę przyspieszonym krokiem. W pewnym momencie włożyła palce do ust i przeciągle zagwizdała. Odwróciła uwagę demona. Była wystarczająco blisko, by nie zatrzymywać się i uderzyć go prosto w szczękę. Tak zrobiła. Bestia odbiła się od ściany i znów stanęła na nogach. Zanim jednak oprzytomniał, Aleksandra uderzyła go nogą w bok głowy. Upadł na ziemię. Szybko złapał ją za nogę i pociągnął. Dziewczyna zrobiła salto i upadła na przykucnięte nogi.
- Nie ze mną te numery - powiedziała wstając.
Wzięła rozmach i uderzyła potwora czubkiem buta prosto w głowę, jakby piłkę. Ta się urwała i wzbiła się w powietrze. Upadła prosto przed chłopakiem, który patrzył osłupiony, a na widok głowy krzyknął. Z szyi sączył się śluz zamiast krwi. Aleksandra wzięła stalową rurkę leżącą przy ścianie budynku i wbiła ją w serce demona. Zniknął razem z głową.
- Cholera! - przeklęła spojrzawszy na swojego buta - Masz coś, aby wyczyścić ten śluz? - zwróciła się do chłopaka.
- Ee… J… Jasne - wyjąkał osłupiały.
Chłopak wstał i ostrożnie podszedł do jednych z drzwi budynku. Otworzył je, po czym zaprosił Aleksandrę do środka. Ta ściągnęła buty i weszła. Mieszkanie było niewielkie. Były tam dwa pokoje: salon i sypialnia, oprócz tego jeszcze kuchnia i łazienka. Drzwi salonu były zamknięte, chłopak wszedł do malutkiej kuchni, a dziewczyna za nim. Usidła przy dwuosobowym stoliku. W kuchni była tylko kuchenka, lodówka i szafeczki przyczepione do ściany. Wolnej przestrzeni było bardzo mało.  Mężczyzna podał Alex starą szmatę. Dziewczyna wzięła do ręki i spytała.
- Na pewno mogę jej użyć? Jeżeli wytrę nią ten śluz, to nada się tylko do wywalenia.
- Możesz jej użyć, mam ich jeszcze trochę - odpowiedział jeszcze wstrząśnięty. - Kim ty jesteś?
- Nazywam się Aleksandra i jestem łowcą demonów.
- Łowcą demonów? Nigdy o czymś takim nie słyszałem - odpowiedział zainteresowany przysiadając się do niej.
- Bo nikt o tym nie wie - odpowiedziała. - A teraz ty mi powiedz, kim jesteś.
- Mam na imię Konrad. Jestem malarzem.
- Jesteś malarzem i żyjesz tak ubogo? - nie dowierzała.
- Wszystkie pieniądze jakie dostaję oddaję biednym - odpowiedział z radością. - Niosę im wiarę. Wiarę na nowe, lepsze życie, które może się kiedyś takim stać.
Na te słowa Alex przestała wycierać buta. Uważnie przyjrzała się Konradowi. Miał on czyste, brązowe włosy, zadbane. Promienny, przyjemny uśmiech. W jego oczach było widać wiarę i nadzieję. Uśmiechnięte i pełne życia o kolorze kocim.
- Pokaż mi ramię - powiedziała poważnie.
- Co?
- Pokaż mi ramię - powtórzyła rozkaz.
Chłopak patrzył na nią, jakby powiedziała to w obcym języku. Szybko wyciągnęła nóż i przecięła chłopakowi koszulkę. Ujrzała tam przeźroczysty tatuaż z różami.
- To jest blizna, czy tatuaż? - zapytała nerwowo.
- To? Blizna. Wiem, wygląda jak tatuaż, ale to blizna.
- Pokażesz mi swoje rysunki? - zamieniła temat.
- Oczywiście! - ucieszył się.
Zaprowadził ją do zamkniętego pokoju. Nie było w nim żadnych mebli. Nieco większy od kuchni. Na ścianach wisiały szkice, rysunki, malowidła. Na podłodze stały pastele, ołówki, gumki, kredki, strugaczki, a także farby. Wszystkie rysunki przedstawiały jeden temat - róże.
- Skąpany w różach - szepnęła pod nosem.
- Co proszę?
- Nic, ładnie malujesz.
- Dzięki.
- Słuchaj, jeżeli chcesz, to mogę ci coś więcej opowiedzieć o moim zawodzie - zaproponowała.
- Naturalnie, że chcę! Chodźmy do kuchni. Chcesz herbatę?
- Nie, dziękuję - odpowiedziała, gdy usiadła. - Więc chodzę po całej Europie i zabijam demony. Zwiedziłam wszystkie większe miasta w każdym państwie. Lecz nie tylko o tym chcę ci powiedzieć - Konrad patrzył na nią zaciekawionym wzrokiem. - Jestem także powołaną. Polega to na szukaniu chłopaka, o którym mówi proroctwo. I myślę, że ty nim jesteś - spojrzała mu prosto w oczy. 
- Zaraz, ty mnie wkręcasz, prawda? Gdzieś tutaj jest ukryta kamera? - zapytał śmiejąc się.
- Nie, to nie! Nie mam zamiaru patyczkować się z jakimś dzieciakiem! - wstała z krzesła.
- Nie czekaj! Ty mnie nie nabierasz?
- A tamten demon to twoim zdaniem żart?! - zapytała poważnie.
- Nie, ale co ja mam zrobić.
- Iść ze mną do Klasztoru Zakonu Świętego Krzyża.
- Gdzie to jest?
- W samym sercu Amazonii - odpowiedziała najspokojniej w świecie.
- Ale to przecież daleko!
- Trudno, przejdziemy się. Więc jak? Idziesz ze mną czy wolisz, aby przyszło do ciebie więcej demonów?
                - Ale... Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?
                - Słuchaj, właśnie uratowałam ci życie i czy tego chcesz, czy nie, aktualnie jesteś zagrożony. Będziesz teraz celem demonów, ponieważ na pewno zorientowały się, kim jesteś. Ta sytuacja powtórzy się i to nie raz, ale mnie już tu nie będzie. Więc jak, idziesz?
- Idę - odpowiedział niepewnie.
Dziewczyna wstała z krzesła i ubrała buty. Młody mężczyzna jak najszybciej pobiegł po torbę. Spakował do niej czyste ubrania, swój rysownik, ołówek, strugaczkę i gumkę. Aleksandra spokojnie czekała w białym przedpokoju. Nie spodziewała się, że pójdzie jej tak łatwo. Widać, że chłopak łakną przygód i przeżyć. Oparta o ścianę bawiła się sztyletem. Po półgodzinie Konrad znalazł się koło niej. W ręku trzymał brązowa torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami.
Gdy wyszli z domu, panowała już noc. Chłopak na ten widok zaproponował nocleg u siebie, lecz Alex nie zgodziła się. Bardzo jej się spieszyło.
- Trzymaj się blisko mnie. W nocy demony potrafią nieźle szaleć.
Jak zwykle ręce miała w swoim staromodnym płaszczu. Szła spokojnym krokiem. Konrad aż się wyrywał, aby przyspieszyć, ale ona na to nie pozwoliła. Tłumaczyła mu, że lepiej jest iść wolniej a dłużej, niż szybciej a krócej. I jeżeli będą szli szybciej, to szybciej się zmęczą i będą śpiący. Nie mogła na to pozwolić.
- Musimy przejść co najmniej pięć kilometrów - odezwała się na koniec.
- Pięć kilometrów?! Ty sobie chyba żartujesz!
- Nie, nie żartuję. Zamiast tyle gadać radziłabym ci iść, bo ja potrafię wytrzymać tydzień bez snu.
Więcej pytań nie było. Konrad szedł przy Alex cały czas. Tylko czasami coś powiedział pod nosem, ale ona nie zwracała na to uwagi. Gdy wyszli z ruchliwego Gdańska, dziewczyna na chwilę zatrzymała się przy jednym z budynków. Wyciągnęła parę czerwonych cegieł i wydobyła z dziury wojskowy plecak w moro.
- W którym roku ty się urodziłaś? - zapytał Konrad.
- Ja bym raczej zadała pytanie ile mam lat - powiedziała obojętnie. - Ale, skoro lubisz matematykę. Urodziłam się w roku 1687.
- Że co proszę? Czyli masz… 325 lat?! - wykrzykną po pewnym czasie.
- Dokładnie to mam jeszcze 324 lata, choć już za niedługo będę żyć trzy i ćwierć wieku. Co, nie wierzysz, prawda?
- Nie. Uważam, że łżesz.
- Więc skoro tak, to uważasz, że demony to też kłamstwa? Myśl jak chcesz, lecz pamiętaj. Demony najbardziej lubią przychodzić do tych, co w nich nie wierzą. Na tym skończyłam naszą rozmowę - ostrzegła.
Szli przez asfaltowe drogi, po których przejeżdżało mnóstwo samochodów, chociaż dochodziła godzina pierwsza w nocy. Aleksandra jak zwykle schowała ręce w kieszeniach płaszcza i szła swoim spokojnym tempem. Nogi stawiała w linii prostej, jak prawdziwa modelka. Nie rozglądała się, była odporna na wspaniałe uroki nocnego krajobrazu. Gdzie świeciło milion gwiazd, a księżyc oświetlał wszystko na około. Łąki przepełnione schowanym kwieciem zdawały się być spokojne, jakby nieśmiałe czekały na coś wspaniałego. Konrad szedł za dziewczyną, leniwym i zmęczonym chodem. Nogi rozrywał ból, czuł, że będzie miał zakwasy. Nigdy wcześniej tak długo i dużo nie chodził. Dobrze, że wziął sobie wygodne buty, które ma pewno go nie obetrą.
Niespodziewanie Aleksandra zatrzymała się. Odwróciła się i spojrzała w niebo. Przejechała wzrokiem po paru gwiazdozbiorach i zatrzymała swój wzrok na chłopaku.
- Mam dla ciebie dobre wiadomości - rzekła spokojnym głosem. - Tutaj przenocujemy. Mam nadzieję, że wziąłeś namiot.
- Ależ oczywiście! - odezwał się żywo, kochał biwaki. Szczególnie spanie w namiotach lub pod gołym niebem. - Ile przeszliśmy kilometrów?
- Dziesięć, minimum - odezwała się rozkładając wojskowy namiot.
- Co?! To znaczy, że mogliśmy iść dwa razy krócej?! - znieruchomiał.
- Ależ oczywiście, ale widziałam, jaką jeszcze miałeś energię, gdy przeszliśmy pięć kilometrów. Postanowiłam, że lepiej przejść drugie tyle.
- Poznałem cię dzisiaj, a już mam cię dość - opowiedział obojętnie.
- Pomóc ci z tym namiotem? - zapytała, gdy skończyła rozkładać swój.
- Nie, dziękuję - odpowiedział nie przerywając pracy. - Słuchaj, a ty byłaś kiedyś w wojsku? - zapytał, gdy także rozłożył swój.
- Byłam. Walczyłam podczas I wojny światowej. Pomagałam Polsce odzyskać niepodległość, w końcu to moja ojczyzna.
- Urodziłaś się w Polsce? A gdzie dokładnie?
- Urodziłam się w Łańcucie. A teraz dosyć tych pogawędek. Idź spać, bo jest godzina wpół do pierwszej, a wstajemy najpóźniej o dziewiątej.
Alex zasunęła zamek od namiotu i zasnęła spokojnym snem. Konrad zrobił to samo.
Następnego dnia chłopak obudził się po godzinie dziewiątej. Jego wybawczyni już dawno wstała i spakowała się. Gdy tylko wychylił się z namiotu, ujrzał jak granatowe oczy dziewczyny patrzą w ziemię. Podszedł do niej nic nie mówiąc. Ta nawet nie drgnęła. Na trawie leżała ogromna mapa całego świata. Nie była ona zwyczajna. Nie było na niej żadnych nazwy, tylko kolory oddzielające wodę od lądu. Mapa ta była bardzo dokładna. Koło niej widział także kilka mniejszych, poskładanych.
- Idziemy na wchód. Dojdziemy do Japonii, przepłyniemy statkiem przez Ocean Spokojny do Ameryki Północnej, a stamtąd do Amazonii - mówiła pokazując palcem odpowiednie państwa i kontynenty.
- A nie lepiej tutaj i stąd od razu do Amazonii? Przez… to państwo będzie szybciej.
- To się, proszę pana, nazywa Portugalia. I faktycznie będzie szybciej, ale ja dziękuję za tą drogę. Gdybym była sama, to bym poszła. Jakieś trzy razy krótsza droga, ale skoro jestem z tobą, to nie ma mowy. W tych trzech państwach, a dokładniej w Portugalii, Hiszpanii i Maroko aż roi się od demonów. Dlatego w tych okolicach jestem najczęściej.
- A nie możemy przez Morze Bałtyckie, potem przez Atlantyk i do Amazonii?
- Nie. W brew pozorom zajmie nam to jeszcze dłużej niż na wschód. Sztormy, fale, a także potwory morskie. Idziemy na wschód i koniec - oznajmiła stanowczo, nie miała zamiaru ustąpić.
- Nad czym się tak zastanawiasz? - zapytał po pewnym czasie.
- Jaką drogę wybrać? Mamy trzy możliwości. Przez Rosję, Litwę, Łotwę i dalej do Rosji, przez Rosję, Litwę, Białoruś i dalej do Rosji oraz przez Białoruś i do Rosji. Hm… Ale zawsze możemy ominąć mniejszą Rosję. No nic. Najszybciej będzie idąc przy granicach. Wiem, ja zawsze mam problemy, ale w każdym państwie żyją inne demony. Sama już nie wiem, które są gorsze...
Dziewczyna złożyła mapę i razem z pozostałymi umieściła je w plecaku.
- Mogę ci mówić Olka? -zapytał niespodziewanie.
- Nigdy nie waż się do mnie mówić Olka, jasne? Najwyżej Alex - syknęła niemiło przez zęby.
- Mam nadzieję, że wziąłeś ze sobą wygodne buty, który cię nie obetrą i się nie zniszczą. Jest godzina… - dziewczyna spojrzała na słońce - za dwadzieścia dziesiąta. Będziemy szli do dwunastej, wtedy zrobimy sobie przerwę. Będziesz mógł coś zjeść.
- Przejmujesz się o moje buty, a pewnie twoje obcasiki nie wytrzymają nawet całego dnia - mrukną pod nosem.
- Słuchaj, mam te buty od trzech lat, codziennie mam je na sobie i codziennie chodzę w nich minimum dwanaście godzin. To są specjalne buty i jeżeli jeszcze raz usłyszę, że coś podobnego mówisz, to obiecuję, będziesz miał drugą bliznę. Tylko, że na policzku - powiedziała rozzłoszczona i wyciągnęła nóż dla lepszego efektu.
Nie spoglądając na niego ruszyła w dalszą drogę. Konrad zastanawiał się, czy nie powinien dać sobie spokoju z tą wyprawą. Przecież on chodzi z jakąś psychopatką! Ale coś go pchało do tej wędrówki, albo raczej ktoś...
Ten po chwili namysłu dogonił ją i zaczął zadawać kolejne pytania.
- Czekaj, a to jest tak, że ty chodzisz sobie po świecie i zabijasz demony gołymi rękami?
- Ależ oczywiście, że nie. Mam najprzeróżniejsze sztylety, noże i wiele innych broni ukrytych w całym moim ubraniu.
- Naprawdę? I to cię nie kuje ani nic?
- Naturalnie, że nie. Jeżeli potrafi się tym obsługiwać, to nic nie jest.
- Ale…
- Za dużo pytań - powiedziała lodowatym tonem.
Konrad uciszył się. Szedł przy łowczyni spoglądając na nią od czasu do czasu. Granatowe oczy błyszczały, jak diamenty. Przy każdym spojrzeniu wyciągał nowe wnioski. W końcu je zebrał i podsumował. Wszyło na to, że jest bardzo ładna. Ma piękne oczy, cerę i wszystko w niej jest ładne. Porusza się z gracją i jak modelka. Jest odważna i mądra. Ma w sobie coś, co czyni ją wyjątkową. Jeszcze nigdy tak nie zwracał uwagi na żadną kobietę.
Słońce coraz mocniej grzało. Około godziny jedenastej osiągnęło temperaturę powyżej dwudziesty stopni Celsjusza. Czarny asfalt nagrzał się i w niektórych miejscach zaczął się roztapiać. Niebo było niebieskie, z paroma białymi obłoczkami. Były one niekształtne i puszyste. Nie zapowiadało się na jakikolwiek deszczyk. Aleksandra od razu wybiła to z głowy Konradowi. Ten na tą wieść posmutniał i jeszcze bardziej zwolnił tępo. Szedł już bardzo powoli, lekko zgarbiony i zdyszany.
- Zrobimy sobie przerwę? - zapytał.
- Nie. Zostało jeszcze pięć minut. Idziemy dalej - powiedziała niewzruszona.
- Mamy iść dokładnie co do minuty?! - był gotowy do kłótni, aż się wyprostował i rzekł żywo.
            - Tak. I nie kłóć się ze mną, bo jak zechcę, to możemy iść kolejną godzinę.
            Chłopak westchną. Jak najbardziej mógł się kłócić, lubił to. Lecz nie miał szans z tą dziewczyną. Była ona zbyt doświadczona i nie mógł jej niczego udowodnić, co by dało mu przewagę nad nią. Nie tracił jednak nadziei. Przed nim jeszcze dużo drogi, w tym czasie może się wszystko zdarzyć. 
Przejdź do: -Rozdział poprzedni: Rozdział 1. Powołana cz. 1 -Rozdział następny: Rozdział 1. Powołana cz. 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz