Następnego dnia łowczynię obudziły promienie słoneczne, które delikatnie
wchodziły poprzez ściany namiotu. Rześkie powietrze drażniło jej nozdrza, a
dłonie były całe zmarznięte. Ziewnęła przeciągle i poprawiła swoje włosy. Przez
chwilę siedziała nieprzytomna, lecz szybko się otrząsnęła. Spokojnie, cicho i
zwinnie wyszła z namiotu. Zauważyła, że Konrad jeszcze śpi w najlepsze. Uśmiechnęła
się pod nosem. Rozbili swoje namioty niedaleka małego miasteczka, na maleńkiej
polance w lesie. Nagle poczuła przeszywający ją ból. Zgięła się w pół, upadła
na kolana i usiadła na nich.
- Może jednak trzeba było dać się Konradowi opatrzyć - powiedziała pół
głosem do siebie.