czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 3

                Punktualnie o dwunastej dziewczyna zatrzymała się i zeszła z drogi. Ściągnęła plecak i niedbale rzuciła go na trawę. Usiadła pod rozłożystym orzechem, zaplotła ręce za głową i położyła ją na nich. Następnie wyciągnęła nogi i założyła jedną, na drugą. Zamknęła powieki i odpoczywała w spokoju. Chłopak patrzył na nią krzywo.
                - Masz zamiar zrobić sobie przerwę czy idziemy dalej? - zapytała nie otwierając oczu.
                - Robię, robię - rzucił niedbale i zaczął wyciągać prowiant z plecaka.
                Miał przy sobie dużo wody, bardzo mądrze zrobił. Pierwsze, co spakował to właśnie ją. Wyciągnął także batoniki energetyczne. Alex w głębi duszy śmiała się. Co on może zrobić z tymi batonikami? Będzie musiała zadbać o jedzenie dla ich dwojga.




                - Skończyłeś już? - zapytała po godzinie.
                - Już dawno! - odpowiedział rozpromieniony, lecz ta nie odwzajemniła uśmiechu. - A wracając do wczorajszego tematu. Urodziłaś się w Łańcucie, tak? I kim tam byłaś? Chodzi mi, że chłopką, mieszczanką i tak dalej.
                - Co, chciałoby się. Byłam szlachcianką. Widziałeś pałac w Łańcucie?
                - Jasne, że tak! Ale nie miałem okazji go zwiedzić - odrzekł smętnie.
                - Właśnie tam się urodziłam.
                - Naprawdę? Jejku, to jest wspaniały pałac. Zawsze się zastanawiałem, jak to jest mieszkać tam.
                - Okropnie, tyle ci powiem. Tylko słyszałam regułki od piastunek: nie rób tego, nie wolno ci tamtego, zachowuj się jak dama, broda do góry, wyprostuj się. Można oszaleć. I tak ich nie słuchałam, chodziłam swoimi drogami - uśmiechnęła się pod nosem.
                - To znaczy, że co robiłaś?
                - Jeździłam konno, bawiłam się mieczami, bawiłam się z chłopcami, nie z dziewczynkami.
                - I tyle?
                - Oczywiście, że nie. Co ty sobie myślisz? Znalazło się tam także uciekanie z domu od czasu do czasu, obrażenie jakiegoś szlachcica - wtedy zaśmiała się na głos.
                - Co? - zapytał odwzajemniając śmiech.
                - Pamiętam, jak miałam dwanaście lat. Ja i moja rodzina byliśmy na odwiedzinach u króla Augusta II Mocnego. To było dobre - rozmarzyła się.
                - Opowiedz, proszę.
                - Moi rodzice pojechali tam, aby załatwić jakieś ważne sprawy, nie pamiętam, co to było. Nie chcieli mnie zostawić samej z piastunkami. Wiedzieli, że mogło to by się źle skończyć. Więc postanowili mnie wziąć ze sobą. Usiadłam przy jednym stole z samym królem i jego synem, a to i tak nie zrobiło dla mnie wrażenia. Król zaczął wychwalać moją urodę. Powiem ci, że siedziałam oburzona, nigdy nie lubiłam, jak ktoś zbytnio mi słodził. W końcu powiedział, że chciałby, abym została żoną syna jego kuzyna. Wtedy wybuchłam. Z głośnym trzaskiem wstałam od stołu i chciałam wyjść, lecz ani on, ani moi rodzinie nie pozwolili mi. Straż stanęła mi na drodze. Byłam wtedy mała i bezbronna, więc nie było mowy przepychania się z nimi. Ze złości ściągnęłam rękawiczkę, jaką miałam na dłoni i rzuciłam przed króla.
                - Rękawiczkę? - zmarszczył brwi.
                - Co ty historii się nie uczyłeś? Gdy jakiś rycerz rzuci rękawicę przed kogoś, znaczy to, że wyzwany go na pojedynek. Ja to zrobiłam. Na początku moi rodzice się oburzyli, a król się roześmiał i kazał podać mi rękawiczkę. Lecz ja jeszcze raz rzuciłam ją przed króla i powiedziałam: „Wyzywam się na pojedynek. Nikt nie będzie mówił, za kogo mam wyjść!”. Król nie przyjął pojedynku, lecz jego syn. Odbył się on tego samego dnia o zachodzie słońca. Och… Co tam się działo. Na początku był dla mnie bardzo łaskawy, bawił się ze mną. Ale ja tylko robiłam sobie rozgrzewkę. W końcu mocno uderzyłam go nogą i się przewrócił. A wtedy zaczęła się walka nie na żarty.
                - I co, i co? Kto wygrał? - zapytał z oczami błyszczącymi od ciekawości i podniecenia.
                - Oczywiście ja, ale nasza walka trwała ponad pół godziny. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni. Udało mi się. Wiesz jak byłam z tego dumna? Och… Nawet krzyki moich rodziców nie zepsuły mi humoru. A potem wywalili mnie z domu.
                - Co?! - krzyknął niespodziewanie.
                - Tak. Następnego dnia powiedzieli mi, że już nie mają córki. Pewnie spodziewali się, że rozpłaczę i będę błagać o przebaczenie. Ale ja spojrzałam na nich obojętnie i wzruszyłam ramionami. Nic nie biorąc ze sobą, od razu wyszłam. Na pewno byli zszokowani.
                - Spotkałaś ich jeszcze kiedyś?
                - O tak. Było to dziewięć lat później. Miałam wtedy dwadzieścia jeden i trochę doświadczenia. Byłam w okolicznej wiosce. Usłyszałam ich krzyki, nikt im nie pomógł, tylko ja. Pokonałam tego demona. Spojrzałam im w twarze, a matka rozpoznawszy mnie rzuciła mi się na szyję. Mówiła, że jestem jej ukochaną córką, co ona by beze mnie zrobiła, że mnie kocha. A ja szorstko ode pchałam ją i powiedziałam: „Ja nie mam rodziców”. I odeszłam. Słyszałam, jak ojciec mówił, że żałuje, iż nie pobiegł wtedy za mną i nie zatrzymał mnie.
                - Nie żałujesz swojej decyzji?
                - Jasne, że nie. Nigdy do tej pory niczego nie żałowałam. No, może oprócz jednej rzeczy, ale nie opowiem ci jej. Musimy iść.
                Oboje podnieśli się. Wzięli swoje plecaki i ruszyli w stronę wschodu.
                Temperatura nagle się obniżyła. Samochody przestały jeździć przez asfaltową, bardzo gorącą drogę. Dziewczyna zatrzymała się i w myślach przeglądała wszystkich demonów, jakich kiedykolwiek zabiła. W końcu trafiła na odpowiedniego. Jego pojawienie się sprawia, że temperatura powietrza gwałtownie się obniża, ludziom odechciewa się iść bądź jechać w jego stronę, oraz pojawienie się gęstego zachmurzenia.
                Zachmurzenia nie było. To znaczy, że jest bardzo daleko. Nasza bohaterka zamiast iść w stronę demona, ruszyła dalej, jak gdyby nic się nie stało. Młody mężczyzna miał coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nikt by nie chciał w takiej sytuacji kłócić się z łowczynią demonów, w szczególności taką jak ona. Wystarczyło jedno słowo nie tak, a gotowa posunąć się dalej niż każdy inny człowiek. Za nimi zaczęły pojawiać się gęste, szare chmury. Wyglądały jak stado rozpędzonych koni, gdzie każdy chce dogonić drugiego. Ścigały się nie znając umiaru, już zawisły nad ich głowami. Ciężkie i nieprzyjazne. Aleksandra nie zwracała na to uwagi, tylko lekko przyśpieszyła kroku. Szła coraz szybciej i szybciej. Stawiała małe, lecz szybkie kroki.
                - Dlaczego nie idziesz zabić tego demona? - zapytał doganiając ją.
                - Skąd wiesz, że to demon?
                - To logiczne. Przecież pogoda nie mogła tak nagle się zmienić w sposób naturalny.
                - Radziłabym ci przyśpieszyć. W pobliżu znajduje się drugi demon, za nie długo się spotkają, a wtedy będzie niezła jadka. Oba same się pozabijają. Ruszaj się! One są szybsze niż my. Zanim się zorientujesz, a będą walczyć przy tobie, a wtedy nie będzie miło.
                Alex wyciągnęła ręce z płaszcza i zaczęła pomału biec. Chłopak zrobił to samo. Łowczyni była bardzo mądra i od razu wyczuła, że chłopak chce się przed nią popisać szybkością. Postanowiła to wykorzystać i jeszcze bardziej przyspieszyła. Konrad nie dawał za wygraną, w mgnieniu oka dogonił ją i wyszedł na prowadzenie. Lecz nie wiedział, że ponad trzystuletnia dziewczyna ma we krwi szybkość. Zanim się obejrzał, a wyrównała z nim krok.
                - Ścigamy się do najbliższego miasta. Będzie ono za jakiś kilometr. Wystarczy, że będziesz biegł tą drogą. Jeżeli będziesz szybszy niż ja, dostaniesz ode mnie coś ciekawego.
                - Zgoda, to widzimy się na mecie - odpowiedział radośnie.
                Chłopak biegł najszybciej jak potrafił. Miał wyćwiczoną kondycję i był pewien swojej wygranej. Dziewczyna uśmiechnęła się i rzekła sobie w myślach, że jest bardzo dobry, jak na dwudziesto dwu latka.
                Jednak jego szczęście nie trwało długo. Już po paru minutach Aleksandra dogoniła go. Była szybsza, więc w niedługim czasie znalazł się daleko w tyle. Dziewczyna dobiegła pierwsza do miasta, a właściwie zatrzymała się przed nim. Konrad nie poddawał się aż do samego końca. Gdy się zatrzymał był cały zmęczony. Ból rozrywał mu uda, oddech był głęboki, szybki i nierówny. Po jego czole zjeżdżały grube krople potu i skapywały na zieloną, lekko zżółkłą trawę.
                - Nie siadaj - rozkazała, gdy chłopak chciał to zrobić - To szkodzi na serce.
                Dopiero teraz zauważył, że znów przybrała swoją pozycję. Czyli ręce w kieszeniach płaszcza i nogi w lekkim rozkroku. Oddech miała równy i spokojny. Nikt by nie spostrzegł, że dopiero co biegła kilometr i to bardzo szybko. Młody mężczyzna był pod wielkim wrażeniem.
                - Jak tyś to zrobiła, że tyle biegłaś, a nie widać tego po tobie? - zapytał łapiąc głęboki oddech, co drugie słowo.
                - Żyję ponad trzysta lat. Takie coś to dla mnie to nic. I tak nie dałam z siebie wszystkiego. Gdy miałam piętnaście lat, to tak biegałam. Demony są już daleko za nami. Oba zmieniły kierunek, więc już nam nie zagrażają - dodała później.
- Czyli nici z mojej nagrody?
- Ech... No dobrze. Masz - rzuciła mu coś złotego i okrągłego.
- Co to jest? - zapytał oglądając to.
- To broszka Jana III Sobieskiego. Jest ona warta z kilka, może kilkanaście tysięcy. Ale pilnuj jej jak oczka w głowie.
- Jej! Jaki czad! Dzięki! - ucieszył się.
- Dobra, choć już. Szkoda mi czasu - odpowiedziała lodowato.
Znaleźli się w mieście, którego Aleksandra nie zapamiętała. Może tutaj była, może nie? Nie jest do końca pewna. Była w wielu miastach na świecie. A to nie należało do największych, wręcz przeciwnie. Szare, pozbawione radości budynki, popękane ściany, z których odpada tynk. Wielkie płyty chodnikowe popękane i odstające. Można by sobie na nich skręcić kostkę. Samochodów było tam mało, choć ludzi znacznie więcej. Dziurawe drogi bez sygnalizacji świetlnych, pasy ledwo widoczne, przez co ludzie omijają je z daleka. Bezdomni siedzieli w starych zaułkach, pomiędzy pudłami.
Oboje przechodzili obojętnie koło żebraków i ludzi patrzących na nich krzywo. Niespodziewanie dziewczyna zatrzymała się. Cofnęła o dwa kroki i spojrzała przez zakurzoną szybę. Była to restauracja, lecz bardzo stara. Bardziej przypominała karczmę, gdzie podawano samo piwo i co chwilę urządzane były bójki. W tej restauracji podawano więcej niż alkohol, ale mężczyźni tylko to kupowali. Było to miejsce ucieczki panów przed domowymi obowiązkami i awantur z małżonkami. 
Na końcu sali siedział mężczyzna z czarnym zarostem i czarnymi włosami. Śmiał się pokazując żółte zęby i srebrne plomby. Małe, brązowe oczy odbijały światło zaćmionych lamp. Przed nim stał wielki kufel z złocistym piwem. Najwidoczniej świetnie się bawił w towarzystwie pulchnego towarzysza.
Oczy dziewczyny zabłysnęły, a kąciki ust drgnęły do uśmiechu. Nakazała zatrzymać się chłopakowi. Ten posłusznie do niej podszedł i czekał na wyjaśnienia, lecz ich nie usłyszał. Nie zapowiadając weszła do środka.
Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, a wszyscy zwrócili się w jej stronę. Aleksandra weszła do środka z łobuzerskim uśmiechem. Stanęła w lekkim rozkroku i strzelała kośćmi od pieści. Mężczyzna na końcu sali głośno przełkną ślinę i zbladł jak papier. Nie mógł się ruszyć, szczęka mu drgała, jakby miał się rozpłakać. Dziewczyna spokojnym krokiem podeszła do niego. Stanęła nad nim, a on automatycznie podniósł się. Spojrzała mu w oczy.
- Czas wyrównać rachunki - powiedziała zafascynowana.
- No co ty. Aleksandra, przestań. Przecież to było bardzo dawno. Nie zapomniałaś jeszcze?
- Powiem ci, że jestem bardzo rzadkim typem człowieka. Potrafię ukrywać swoją złość przez dziesiątki lat, a potem niespodziewanie zemścić się.
Wtedy dziewczyna podniosła go za kołnierz i przerzuciła za siebie. Czarnowłosy mężczyzna upadł na ziemię, jak długi. Z powodu bólu, nie mógł się ruszyć. Wtedy ona podeszła do niego i postawiła mu nogę na klatce piersiowej. Jej obcas wbijał mu się w splot. Oparła się o tę nogę i zauważyła w oczach mężczyzny łzy.
- No, powiedz mi, co o mnie mówiłeś? - zapytał nie przestając naciskać.
- Nic - odpowiedział niewyraźnie.
- Jestem innego zdania. Przechwalałeś się, jaki to ty jesteś wielki. Że nic i nikt nie jest ci straszny. Jesteś niepokonany. A tym czasie przyszła dziewczyna i pokonała się jednym, beznadziejnym ruchem dłoni.
- Proszę, nie rób mi nic złego! - płakał, a ona patrzyła na niego bez litości.
- Ja? Ja ci nic nie zrobię. Przyszłam tylko po moją własność - powiedziała i przecięła mężczyźnie bluzkę.
Na szyi spoczywał srebrny łańcuch, a na jego końcu brązowy woreczek. Dziewczyna oderwała go, poczym wzięła nogę z jego klaty i wyszła. Wszyscy patrzyli na miejsce, gdzie widzieli ją po raz ostatni.
- Co to było?! - zapytał Konrad.
- Musiałam odebrać swoją własność - odpowiedziała niewzruszona.
                - Ale żeby tak go straszyć?
                - To jest zwykły łajdak i alkoholik. A to coś, czego nie powinien nigdy na oczy widzieć - podrzuciła woreczek do góry i złapała.
                - A co to takiego?
                - Nie interesuj się. Najważniejsze, żebyś wiedział, iż należy do mnie. Nigdy nie należało do niego. Chodźmy.
                Aleksandra miała w planie tego samego dnia przejść co najmniej trzydzieści kilometrów i zatrzymać się w jakimś kościele bądź motelu. Jej planu niestety zostały zrujnowane, gdyż po przejściu pięciu kilometrów od miasta zaczął padać ulewny deszcz. Razem z Konradem nieopodal znaleźli niegłęboką jaskinię. Ukryli się w niej w samą porę, ponieważ zaraz potem z nieba zaczęły zlatywać wielkie, białe kuleczki - grad.
                Jaskinia była wilgotna i opuszczona. Znajdowała się ukryta pomiędzy gęsto usadzonymi drzewami. Aleksandra z trudnością ją zauważyła. Dziewczyna rozłożyła na posadzce koc i oboje mogli spokojnie usiąść. Na zewnątrz było bardzo jasno. Deszcz padał z bialutkich chmurek, a gdy osłabł promienie słoneczne odbijały się od kropli i tworzyły zjawisko tęczy. Dziewczyna wraz chłopakiem nadal siedzieli w jaskini.
                - Słuchaj, a co się stanie, gdy spotkamy jakiegoś demona? - zagadną.
                - Ja to, co? Zabiję go.
                - Ale jeżeli mnie napadnie?
                - Hm… W sumie masz rację - odpowiedziała w zamyśleniu - Dobra, no to wstawaj. Pokażę ci trochę kombinacji samoobrony.
                Było tam wystarczająco dużo miejsca na ćwiczenia. Łowczyni nauczyła go jak skutecznie odeprzeć czyjś atak. Pokazała obronę przez zaatakowanie z przodu, z tyłu oraz po bokach. Chłopak bardzo szybko zrozumiał, o co chodzi. Szło mu to sprawnie, lecz bał się, że nie da rady wykorzystać tego w praktyce.
                Ćwiczyli aż deszcz nie przestał padać. Gdy słońce zaświeciło jeszcze mocniej, a tęcza zniknęła, wyszli z jaskini. Zbliżał się zmrok. Konrad był bardzo głodny, Alex także już bardzo długo nie jadła.
                - Co będziemy jeść? Chyba nie będziemy szukać teraz jakiegoś miasta - odrzekł zniechęcony.
                - Spokojnie, upoluję coś - uśmiechnęła się blado.
                Wytęża słuch, cicho podchodzi, dalej nasłuchuje. Usłyszała coś. To na pewno zając. Bezszelestnie zbliża się do niego, niczym jego cień w promieniach zachodzącego słońca. Wyciąga sztylet i celuje w zwierzę. Nic nie słychać, tylko ciche złamanie gałązek. Ostrze trafiło w sam środek serca. Nie żyje i teraz leży pomiędzy zakrwawionymi gałązkami i liśćmi. Dziewczyna bierze go za nogi i zanosi do miejsca ich obozu. Zastaje tam już rozłożone namioty i rozpalone ognisko. Przy ognisku są dwa płaskie kamienie. W sam raz do siadania. Alex nie pokazuje chłopakowi zająca. Zanim jeszcze wyruszyła na polowanie oznajmił jej, że nie cierpi widoku krwi.
                Po obdarciu go ze skóry i futra dziewczyna odpowiednio go przyrządziła. Mięso nabiła na patyk i ułożyła nad ogniem. Chwilę później z namiotu wyszedł Konrad i poczuł wspaniałą woń pieczonego mięsa. Na początku trochę się brzydził, lecz mu przeszło. Aleksandra na namową Konrada znalazła kałużę, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć od czasu deszczu i umyła tam ręce skąpane we krwi zwierzęcia. Nie przeszkadzała jej ta krew, ale chłopak groził, że jest mu niedobrze.
                - I jak, smakuje? - zapytała, gdy chłopak wziął pierwszego kęsa.
                - To jest przepyszne! - krzyknął uradowany.
                - Cieszę się - odpowiedziała z lekką satysfakcją.
                - I pomyśleć, że tak się tego brzydziłem - rzekł sam do siebie.
                - Zawsze mówisz sam do siebie? - zapytała nagle.
                - Ee… Czasami. Nigdy nie mam się do kogo odezwać, więc myślę na głos - odpowiedział zmieszany.
                - Ciekawe - rzekła krótko - Lepiej chodźmy już spać. Jutro chcę nadrobić zaległą drogę, więc szybko musisz wstać, jakby co, to cię obudzę. Przejdź do: -Rozdział poprzedni: Rozdział 1. Powołana cz. 2 -Rozdział następny: Rozdział 2. Spotkanie cz. 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz