poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 8

Następnego dnia łowczynię obudziły promienie słoneczne, które delikatnie wchodziły poprzez ściany namiotu. Rześkie powietrze drażniło jej nozdrza, a dłonie były całe zmarznięte. Ziewnęła przeciągle i poprawiła swoje włosy. Przez chwilę siedziała nieprzytomna, lecz szybko się otrząsnęła. Spokojnie, cicho i zwinnie wyszła z namiotu. Zauważyła, że Konrad jeszcze śpi w najlepsze. Uśmiechnęła się pod nosem. Rozbili swoje namioty niedaleka małego miasteczka, na maleńkiej polance w lesie. Nagle poczuła przeszywający ją ból. Zgięła się w pół, upadła na kolana i usiadła na nich.
- Może jednak trzeba było dać się Konradowi opatrzyć - powiedziała pół głosem do siebie.
Ból nie ulegał zmianie, cały czas bolało równie mocno. Coś było w tych pociskach nie tak. Już wiele razy zdarzało jej się oberwać kulkę, lecz następnego dnia rana zawsze się goiła, ale przed tym kule same się „wyciągały” z ciała. Teraz coś było nie tak. Poczuła ciepłą ciecz na plecach, którą wchłaniała koszula oraz pomalutku spływała coraz niżej. Spuściła głowę, na czole pojawiły się krople potu. Najgorsze było to, że nie mogła się sama opatrzyć, ponieważ rany były na plecach. Chciała zawołać Konrada, ale głos jej się załamywał. Był piszczący i ledwo sama go słyszała.
Nagle usłyszała czyjeś kroki, wszędzie poznałaby ten charakterystyczny odgłos jego butów i rżący śmiech. Gwałtownie obejrzała się za siebie, ale szybko tego pożałowała. Ogromna, zabierająca oddech fala bólu przeszła po jej ciele. Mimo woli krzyknęła i upadła na bok. Usłyszała jak ktoś woła jej imię, a potem kolejny raz i kolejny. Za każdym razem głosy były coraz bardziej oddalone, coraz niklejsze i bardziej niewyraźne.

***
- I co z nią teraz będzie?
- Nic, rany muszą się zagoić, musi odzyskać siły i wszystko będzie w porządku.
- Co to były za kule?
- Zwykłe kule z wiatrówki, tylko że nasączone jakąś trucizną. Mamy szczęście, że Alex jest nieśmiertelna, bo byłoby już po niej.
- Wczoraj od razu po tych strzałach już źle wyglądała - zamyślił się Konrad.
- Nieźle się bawiłeś łapiąc ją za talię, co? - zapytał Ksawery z lekkim rozbawieniem, Konrad przez chwilę nie odpowiadał, więc dodał: - Robisz sobie tylko zbędą nadzieję.
- Odczep się, ok? Że też musieliśmy na ciebie trafić.
- Podzielam twoje zdanie, Konrad - przemówiła nagle Alex.
- Chcecie to mogę sobie pójść - rzucił lekceważąco.
- Daj spokój, od kiedy ty taki wrażliwy? - rzucił Konrad złośliwie.
- Od kiedy tutaj jesteś - wysyczał gniewnie przez zęby.
- Aleksandra! - nagle wbiegł rozweselony mężczyzna. Długie, rude włosy miał związane w niskiego kucyka, brązowe oczy z domieszką złota wyrażały pełen entuzjazm, do tego śniada cera. Ubrany w czarny T-shirt i niebieskie rybaczki z palmami, wyglądał jak żyjący na luzie turysta. Alex podniosła się na łokcie, aby lepiej go zobaczyć i przypomnieć sobie, kto to taki.
Przystojna twarz, pełne usta, nos świadczył o wielokrotnym jego złamaniu i był lekko przekrzywiony w prawą stronę. Jednak on dodawał mu atrakcyjności, nie oszpecała go również biała, już ledwo widoczna, blizna na policzku. Wiele miał takich blizn, w szczególności na umięśnionych ramionach. Nogi także były muskularne.
- Andrew! - ucieszyła się i uśmiechnęła od ucha do ucha. Nagle krzyknęła, gdy koc, którym była nakryta, zsunął się jej z klatki piersiowej. - Dlaczego ja nie ma koszulki?! - rozzłościła się zakrywając się z powrotem. Pierwsze jej spojrzenie powędrowała na Ksawerego, ten wzruszył ramionami z obojętnością.
- Jakoś musiałem ci wyciągnąć te pociski, co nie? Ja wykonywałem swoją pracę, to oni patrzyli się na ciebie jak na ósmy cud świata - pokazał kciukiem za plecy, gdzie stali obydwaj. - Ale spokojnie, biustonosza nie ściągałem - uspokoił ją przed najgorszą myślą.
- Macie szczęście, bo wam wszystkim porachowałabym kości.
- Nie w najbliższym czasie. Teraz musisz odpoczywać, bo nigdy nie dojdziesz do siebie. Będziemy musieli zostać tutaj przez jakiś czas - westchnął Ksawery na ostatnie słowa.
- No świetnie, tego nam właśnie brakowało - marudziła.
- Mogło być znacznie gorzej - wtrącił Andrew. - Mogłaś być sama albo w towarzystwie jakiś dzikich zwierząt.
- A zgraja trzech nieustatkowanych facetów to nie to samo, co dzikie zwierzęta? No tak, mogło być gorzej. Mógłby tutaj być jeszcze jeden debil - powiedziała z ironią.
- Phi - parsknął Ksawery - ja przynajmniej mam żonę. Dlatego wypraszam sobie określanie mnie jako nieustatkowanego - wypomniał jej.
Wszystkie pary oczu zwróciły się na niego. Dwie pary były przepełnione zazdrością oraz gniewem, a trzecia para patrzyła z obrzydzeniem.
- Weźcie zejdźcie mi z oczu, bo zwariuję z wami - rzuciła po prostu łowczyni. W tej sytuacji nie było jej stać na żadną ripostę, więc położyła się na boku, co oczywiście było wyprzedzone bólem, lecz opanowała się sprawiając wrażenie, że nic się nie stało.
Po tych słowach usłyszała jak wszyscy wychodzą. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że wcale nie jest w namiocie. Fakt, nie leżała nad gołym niebem, ani na ziemi, a boki także były okryte, ale to w żadnej mierze nie przypominało jakiegokolwiek namiotu.
- Gdzie ja jestem? - podrapała się w głowę z grymasem na twarzy.

***
- Co się tak na mnie patrzycie? - zapytał demon zaraz po wyjściu, choć w gruncie rzeczy doskonale wiedział, co się święci. Nie mógł odpuścić sobie łobuzerskiego uśmieszku.
- Serio? Musiałeś mi o tym przypominać? - wyrwało się Konradowi. Nie miał zamiaru tego powiedzieć, ponieważ jawnie oświadczył, że dziewczyna mu się podoba, a jego zżera zazdrość.
                Obaj spojrzeli w jego stronę, a on zbladł. Zdziwienie Ksawerego szybko znikło z twarzy, a pojawiło się rozbawienie. Zaczął się głośno śmiać, ta cała sytuacja od początku go bawiła i napawała satysfakcją.
                - A ty musisz być taki złośliwy? - staną w jego obronie Andrew.
                - Sorki, rudzielcu, ale jestem demonem. A czy tego chcę, czy nie, takie sytuacje zapewniają mi satysfakcję i rozrywkę. Nic na to nie poradzę, taki się urodziłem - wytłumaczył.
                - Hej, słyszycie? - zmienił temat Andrew.
                - Kaszel - odrzekł Konrad spojrzawszy na namiot, gdzie leżała Alex.
                Słyszeli głośny kaszel, non stop. Ani na chwilę nie umilkł. Stawał się coraz intensywniejszy i głośniejszy. Cała trójka umilkła, nasłuchiwała. Doskonale wiedzieli, że to ona kaszle, lecz żaden z nich nie wiedział czy reagować, czy nie. Wreszcie Ksawery się obudził.
                - Cholera, ona się dusi! - rzucił się pędem w stronę wielkiego namiotu zrobionego z ogromnej foli, którą posiadał Andrew.
                Pierwszy wbiegł demon, potem Konrad, a na końcu Andrew. Stanęli jak wryci. Aleksandra leżała na boku podnosząc się na łokciu, cały czas kaszlała, a z jej prawej strony, czyli tam gdzie miała głowę, była kałuża krwi, z jej kącików warg także spływały czerwone stróżki. Przez dłuższą chwilę patrzyli, nie wiedzieli co robić, byli w wielkim szoku, który ich sparaliżował. Konrad drgnął, złapał Andrewa za ramiona i zaczął nim telepać mówiąc, aby którykolwiek coś zrobił. Wtem Andrew zbladł, był biały jak śnieg, cała krew odpłynęła mu z twarzy, tylko usta zostały nazbyt wyraźne. Konrad puścił go, a potem uczynił krok do tyłu i oszołomiony patrzył, jak chłopak osuwa się na ziemię, zemdlał. Teraz mógł polegać tylko na znienawidzonej osobie. Szturchnął go z całej siły, lecz ten stał niewzruszony, jakby przyrósł do ziemi. Jednak pomogło, Ksawery ocknął się i pomału, na spokojnie podszedł do Alex. Nie spieszyło mu się, w głowie przelatywał wszystkie informacje i choroby, jaką oznaką jest kaszel krwi, jednak żadnej nie mogła mieć dziewczyna, była całkowicie zdrowa, usiała tylko wypocząć, nabrać sił i poczekać aż rana się zagoi. Nic więcej, nie mogło to wywołać żadnych powikłań ani choroby, a będąc nieśmiertelną raczej nie może chorować na poważniejsze choroby jak rak czy coś w tym stylu, o nie. To jest zbyt nienaturalne.
                Przykucnął przy niej i pomógł jej usiąść prosto, wciąż trzymając prawą rękę na jej plecach. Aleksandra wciąż kaszlała, nawet zaczęła mocniej. Ledwo udawało jej się nabrać tchu, dusiła się i wkrótce zabraknie jej tlenu. Mężczyzna przyłożyła jej zaciśniętą pięść do splotu. Wyszeptał cicho „Przepraszam”, a następnie mocno uderzył pięścią w wyznaczone miejsce. Aleksandra obficie wymiotowała krwią, po czym jeszcze chwilę dusiła, ale nie był to już tamten uciążliwy i niebezpieczny kaszel, był on raczej wywołany niemiłosiernym bólem.
                - No, i po sprawie - otrzepał ręce uradowany Ksawery.
                - Po sprawie? - wysyczała niewyraźnie Alex.
                - No, splot to bardzo czuła część ciała.
                Alex jeszcze przez chwilę głęboko oddychała, próbowała dojść do siebie, a od mocnego uderzenia zaczęły boleć ją w dodatku brzuch oraz głowa.
                - Kondziu, weź to posprzątaj, a ja zajmę się tym rudzielcem - Ksawery chwycił Andrewa pod barki i wyciągnął go z namiotu. Młody chłopak skrzywił się na wymierzone w niego przezwisko. Jakoś nie podchodziło mu ono. Mimo tego nie przeszkadzało mu, że to właśnie on ma posprzątać. Przypomniał sobie, jak to ona opiekowała się nim, gdy wyczerpał cały zasób energii. Podszedł do niej, czekał chwilę aż dojdzie do siebie, po czym pomógł jej wstać. Delikatnie złapał ją w talii, nieco niżej niż pozwalała na to przyzwoitość, i ostrożnie skierował w stronę wyjścia. Aleksandra nie była w stanie wyprostować się. Ból w plecach wciąż dawał o sobie znać. Już nie przejmowała się, że została w samym topie, o niczym innym nie marzyła, jak odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem, ujrzeć światło słoneczne, usłyszeć dźwięk natury.
                Gdy wyszli przez chwilę oślepiło ją światło słoneczne, zatrzymała się, aby przetrzeć oczy i trochę pomrugać powiekami. Oczy szybko zmieniły kolor z błękitnego na granatowe. Przed nią rozpostarł się bardzo dobrze znany jej widok. Tak znany, tak piękny, lecz zarazem tak srogi i przywołujący złe wspomnienia. Ogromne jezioro, czyste, głębokie. Słońce było już nisko, tak na oko była godzina siedemnasta, osiemnasta. Pomalutku chyliło się w kierunku przejrzystej tafli wody, spokojnej, nienaruszonej. Po bokach zauważyła niewielkie góry, obficie porośnięte lasem, gdzie ostatnie drzewa kończyły się tuż przy wodzie. Wiał delikatny, orzeźwiający wiaterek z zachodu. Pieścił jej twarz, odganiał włosy do tyłu. Od razu poczuła się lepiej. Wtem do jej uszu dotarły śpiewy ptaków, cichutkie, stłumione szeleszczącymi liśćmi. Do jej nozdrzy dotarła słodka woń fiołów, konwalii, trawy, sosnowych igieł.
                - Co robimy przy jeziorze Muritz?
                - Andrew nas tutaj zabrał swoim samochodem, gdy byłaś nieprzytomna. Tylko tutaj rośnie roślina, która była mi potrzebna, aby bezpiecznie wyciągnąć ci te pociski z ciała, abyś nie straciła za dużo krwi.
                - Ile spałam?
                - Ze trzy dni.
                Konrad podszedł bardziej do brzegu i pozostawił tam Alex, wciąż zapatrzoną w siną dal, tam, gdzie słońce miało za niedługo zniknąć za horyzontem. Usiadła na trawie i jak posąg pozostała w bezruchy, aż Konrad oznajmił, że już jest posprzątane. Wkrótce także i najnowszy towarzysz doszedł do siebie. Usiadł przy Alex i westchnął z podziwu.
                - Cudowne miejsce.
                - Aż przypominają się stare czasy, co? - spojrzała na niego z charakterystyczną iskierką w oczach i uśmiechem na twarzy.
                - O, tak. Niesamowite, stare czasy. W życiu się lepiej nie bawiłem niż z tobą. Aż chce się wspominać.
                - Co wspominać? - wtrącił energicznie Konrad, siadając pomiędzy nimi.
                - Czasy, gdy jeszcze ciebie na świecie nie było - zaśmiał się Andrew.
                - To ile ty masz lat? - zapytał Konrad, ponieważ siedząca po jego lewej stronie postać wcale nie wyglądała nawet na trzydziestkę.
                - Wieczna osiemnastka! - krzyknął mężczyzna wyciągając ręce do góry.
                - Tak, chyba dwudziesta pięta rocznica osiemnastki - zaśmiała się łowczyni.
                - Stój dziób! - skarci ją, a potem ona i Konrad zaczęli się śmiać.
                Ksawery w tym czasie robił porządek w swoim plecaku. Układał po kolei lekarstwa, których znaczną większość wyciągnął, aby dogrzebać się do odpowiedniej fiolki dla Andrewa. Podczas tego zabiegu Konrad ślęczał nad nim, zamiast zajmować się sprzątaniem, i wypytywał czego takiego szuka. Oczywiście robił mu na złość i nie odezwał się ani razu, więc gdy tylko wyciągnął szklaną fiolkę z ciemnym płynem w środku, od razu spytał, co to takiego. Wtedy zebrał się w sobie i odpowiedział, że nie chce wiedzieć, lecz ciekawość chłopaka sprawiła, że mimo woli jeszcze bardziej się do nich przybliżył. Demon bez chwili zwłoki otworzył fiolkę po czym odsunął się delikatnie zatykając nos. Nieprzyjemna woń w mig obudziła Andrewa, który dosłownie wyskoczył, chcąc znajdować się jak najdalej od okropnego zapachu. Woń także dotarła go nozdrzy najmłodszego, który w reakcji zatkał nos i zaczął przeklinać pomału oddalając się od demona.
                I w taki właśnie sposób Ksawery pozbył się obydwu natrętów, którzy coraz bardziej zaczynali mu uprzykrzać życie. Wkładanie z powrotem leków chwilę trwało, musiał je wszystkie odpowiednio ułożyć, przy okazji patrzył na daty ważności, na szczęście wszystkie były jeszcze dobre.
                Po skończonej pracy wyprostował się. Plecy i kark zaczęły go boleć od długiego garbienia się. Spojrzał na zielony, do końca porośnięty trawą brzeg, który nagle się urywał i tworzył niziutki klif. Siedziała tam. Wpatrzona w horyzont jak zaczarowana. No tak, kobiety przecież uwielbiają takie widoczki, przeszło mu przez głowę. Pokręcił głową z lekką dezaprobatą, a następnie wstał i udał się trochę rozruszać kości, przy okazji szukając jakiegoś chrustu na ognisko. Oczywiście było go masę dookoła, ale on udał się w głąb lasu, aby odetchnąć leśnym, przyjemnym powietrzem, w dodatku chciał zostać przez chwilę sam.
                Po niespełna pół godzinie wrócił z rękoma pełnymi najprzeróżniejszych rozmiarów gałęziami. Pierwsze jego spojrzenie skierowało się w stronę brzegu, gdzie niedawno siedziała łowczyni. Teraz po jej prawej stronie siedział Konrad i Andrew. Wszyscy świetnie się bawili, śmiali i wygłupiali, ale mimo tego to Aleksandra była w centrum zainteresowania. Z daleka świetnie widział jak raz za razem jeden to  drugi uważnie się jej przyglądał albo wysyłał słodki uśmieszek.
                Ksawery, bardziej agresywnie niż zamierzał, rzucił drewno za ziemię, po czym zniknął w namiocie. Jeszcze pewien czas będzie jasno, więc nie widział powodu, aby rozpalać ognisko, a on głodny nie był. Szczerze mówiąc, to nie miał zamiaru siedzieć w ich towarzystwie, choć lubił patrzeć na zachody słońca. W końcu nie jest bezduszną postacią, która nie potrafi docenić prawdziwego piękna lub cieszyć się z życia, za kogo przeważnie wszyscy go uważali. Zaraz, przeważnie? Nie. Wszyscy tak uważali, jest o tym święcie przekonany. Wszyscy, co wiedzieli, że jest demonem. No bo kto uważa, że demony mają duszę? Nikt. Wszyscy uważają demony za złe, perfidne, chytre i przebiegłe istoty nieczyste, za którymi jest tylko śmierć, ból i cierpienie - Piekło. No cóż, taka jest prawda. Wszystko zgadza się od A do Z, nawet on nie może zaprzeczyć, taka jest prawda. Demony takie są z natury i nikt nic na to nie poradzi. Uśmiechnął się pod nosem, przecież on taki jest. Dokładnie taki jest, tylko posiada jeszcze intelekt, uczucia, po prostu cechy ludzkie.
                Nagle wzdrygną się. Do namiotu przez uchylone wejście naleciał wiatr. Zimny wiatr. Wraz z zachodem słońca robiło się coraz zimniej. Dziwić się. Już nie jest w strefie podzwrotnikowej, to już strefa umiarkowana. Noce nie są już takie ciepłe, mimo że jest lato, klimat się zmienia wraz z postępem technologii. Niestety, na gorsze. Ukradkiem zajrzał do plecaka Aleksandry.
                - Serio? - nie dowierzał Konrad. - Naprawdę grałaś kiedyś w zespole?
                - Oczywiście. Ten o tutaj mnie namówił. Nie wiem, co sprawiło, że się zgodziłam, ale pewnego dnia stałam na scenie, grając na perkusji. Myślałam, że zwymiotuję z nerwów, ale na szczęście nie było tak źle - zaśmiała się na wspomnienie dawnych czasów. Nagle coś zasłoniło jej całą widoczność. Przed nią pojawiła się dosłownie ciemność, nagle, jakby zemdlała, lecz przy okazji zabrakło jej nieco powietrza. Na głowie poczuła lekki ciężar, coś opadało jej na twarz, jakiś materiał. Zerwała go z głowy i spojrzała do góry, lekko do tyłu. Stał nad nią Ksawery z rękami opartymi o boki.
                - Załóż to. Nie mam zamiaru niańczyć cię, gdy złapiesz przeziębienie lub będziesz miała gorączkę - po tych słowach usiadł po jej prawej stronie. Jedną nogę zgiął, drugą wyprostował, jego wzrok utkwił w zachodzącym słońcu.

                Aleksandra rozłożyła materiał, była to jej bluzka. Bez chwili zwłoki założyła koszulę na biały top, ponieważ dopiero teraz przypomniała sobie, że nic innego nie ma. Jednakże nie przejęła się tym, ale faktycznie zrobiło się chłodniej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz